Dlatego nic nie postanawiam, do niczego się nie zmuszam, ale pozwalam sobie marzyć, a naszpikowana przeróżnymi hasłami z książek dotyczących samorozwoju, wiem, że:
marzenie + plan = CEL!
A cel to dla mnie wyzwanie. Jest we mnie dużo tej typowo polskiej mentalności "że niby ja nie dam rady?". Często nie daję rady, ale jednak duma i ambicja odziedziczona po przodkach rodem z husarii, w połączeniu z typowo śląską zawziętością i uporem, mogą przyczynić się do sukcesu. Dlatego moje marzeniowyzwania rozpisałam sobie na miesiące, żeby w chwilach słabości działały na mnie jak płachta na byka i zmuszały do zwiększonej aktywności.
Oto moja lista:
1. Styczeń: postawić stopę na angielskiej ziemi
Trochę to oszukane, bo podróż do Anglii była zaplanowana już w listopadzie, więc szanse na zrealizowanie tego marzenia są duże (choć znacznie zmalały z powodu powodzi zalewającej akurat York, który był moim celem). Na Wyspy Brytyjskie wybieram się od sama już nie wiem ilu lat. Najbliżej spełnienia tego marzenia byłam w liceum, kiedy to moja szkoła organizowała wycieczkę objazdową po Szkocji i wszystko byłoby super, gdyby nie fakt, że termin zbiegał się z Pierwszą Komunią mojej młodszej siostry. Niby mogłam pojechać, ale wychowana jestem tak, że po prostu byłoby mi przykro, nie być na tak ważnej dla mojej rodziny uroczystości, więc podjęłam heroiczną decyzję i zrezygnowałam z wyjazdu. Szkocja i tak jest dla mnie miejscem docelowym: chcę zamieszkać w górach w samotnej chatce, pasać szkockie krowy i pisać książki. Taki mam plan na życie :)
2. Luty: dostać porządną pracę.
Jestem w wieku, w którym bierze się byle co, za byle jakie pieniądze i na byle jaką umowę. Nie żebym była jakimś pracusiem, ale na marzenia również trzeba zarobić, a do tego ustatkować się, przestać wisieć na rodzicach i może wreszcie pomarzyć o czymś zupełnie swoim. Ten plan nie jest w gruncie rzeczy moim marzeniem, bo w życiu chciałabym robić coś co zupełnie nie mieści się w ramach etatu, ale nawet najlepsi od czegoś zaczynali, więc pokornie maszeruję do PUPu i rozsyłam CV, wierna zasadzie, że lepszy jakikolwiek ruch od stania w miejscu.
3. Marzec: Odpicować zęby
To jest bardzo trywialny pomysł, bo przecież każdy cywilizowany człowiek jakoś tam o zęby dba, ale ja jestem podręcznikowym przykładem dentofobii. Niektórzy mają lęk wysokości, inni boją się klaunów, a ja nie śpię po nocach na myśl o dentyście. Gdyby było mnie na to stać to olałabym zdrowie i na każdą wizytę u dentysty zamawiałabym anestezjologa z silną narkozą, bo każde, nawet najsilniejsze znieczulenie ulatnia się, gdy tylko dentysta dotknie mojego zęba, a że natura obdarzyła mnie całkiem fajnymi zębami: niezbyt dużymi, prostymi, jasnymi, ale nadmiernie picie kawy im nie służy, marzy mi się lekkie wybielenie, więc do dentysty trochę pochodzić będę musiała. Więc nie ma że boli, nie ma że na sam widok dentystycznego fotela dostaję histerii, nie ma że nawet najlżejszy dotyk zdrowego zęba powoduje bóle nieomal porodowe. Już w kwietniu będę mieć zęby jak holywoodzka gwiazda.
4. Kwiecień: Czas się trochę poruszać
Planuję zacząć ruszać się, gdy tylko trochę się ociepli, ale kwiecień to ostateczny termin, by porzucić ciepły fotel i kocyk, i ruszyć w teren. Nie znoszę żadnych dywanówek; Mel B, Chodakowska i Lewandowska jawią mi się jako hiszpańska inkwizycja, a wszelkie domowe przyrządy jako narzędzia tortur. Wybieram rower, nordic walking, bieganie, pływanie. W zeszłym roku biegałam od początku kwietnia do końca lipca i choć efekty na wadze były średnie, to samopoczucie cudowne. Niestety, biegałam z kontuzją i pod koniec lipca, gdy nie byłam już w stanie nawet chodzić, musiałam przestać. Próbowałam wrócić do biegania jeszcze we wrześniu i w grudniu, ale noga zaczynała boleć już po dwóch czy trzech treningach, więc odpuściłam. W tym roku podejdę do tematu bardziej z głową i postawię na coś lżejszego. Nie chodzi przecież o to, by się katować, ale o to by być zdrowszym.
5. Maj: Dobić do 50 pozycji na liście książek BBC
Tutaj zaczynają się moje czytelnicze plany, które staram się już teraz realizować, ale maj jest dla mnie takim dedlajnem dla postanowienia opisanego w poprzednim poście. Co roku staram się przeczytać co najmniej 52 książki i tym razem jest tak samo, ale chcę by część tych książek pochodziła właśnie z legendarnej już listy BBC. Wiadomość na dziś: kończę właśnie czytać "Nowy wspaniały świat" Huxleya, więc są postępy :)
6. Czerwiec: Zaoszczędzić konkretną sumę
Choć plany na przyszłość wciąż jeszcze się kształtują, prawie wszystko na tym świecie kosztuje, więc chcę po prostu trochę pooszczędzać teraz, żeby później, gdy już się pojawi okazja, by zrobić coś fajnego, mieć na to fundusze. W nieokreślonej przyszłości chciałabym wybrać się na polowanie na zorze, przejść Camino de Santiago, odwiedzić Rumunię i zrobić kilka innych rzeczy, więc pieniądze są jak najbardziej potrzebne, zwłaszcza, że mam tendencję do wywalania kasy na głupoty.
7. Lipiec: Skończyć szkic książki
To jest moje największe marzenie: napisać książkę. Potem drugą, potem trzecią, piątą, dziesiątą, odnieść sukces i zamieszkać w samotnej chatce w Szkocji. Chcę być pisarzem. To marzenie dojrzewa już od tylu lat, że zdążyłam nauczyć się, że praca pisarza nie wygląda tak, że siada się do maszyny do pisania, przez trzy dni i trzy noce nawala w klawisze, a potem zanosi książkę do wydawnictwa. Ponoć tworzenie planu książki przypomina pierwszy trymestr ciąży, nikt jeszcze nic nie wie, nikt jeszcze nie gratuluje, ale już i tak chce się ciągle rzygać. Mam w głowie mnóstwo pomysłów, mnóstwo wymyślonych scen, ale trzeba teraz siąść i w bólach spisać to wszystko, tracąc wiarę w siebie, wyzywając się od idiotów i zalewając łzami nad własną beznadziejnością. Tak mi się zdaje.
8. Sierpień: Wolne
Teoretycznie, w tym miesiącu chcę odpocząć, praktycznie, jak znam siebie, będę nadrabiać wszystkie nie spełnione do tej pory plany. Znam siebie na tyle, by wiedzieć, że tak będzie, a na dodatek, daję sobie miejsce na coś fajnego czego nie mogę przecież przewidzieć w styczniu, a co może się wydarzyć w ciągu roku. Okazja do podróży? Zostanę ciocią? Spotkam kogoś kto będzie dla mnie ważniejszy niż lista BBC? Grunt to nie narzucać sobie zbyt sztywnych ram, ale pozwolić na odrobinę luzu.
9. Wrzesień: Nowa umiejętność, samorozwój
Nie planuję jeszcze niczego konkretnego, ale nie wykluczam studiów podyplomowych, jakiegoś stażu, wolontariatu, kursu językowego, czy czegoś w tym rodzaju. Wrzesień to dla mnie czas nowej energii, więc chcę tę energię jakoś sensownie spożytkować, inwestując w swój rozwój. Nowe doświadczenia zawsze czegoś uczą, nawet jeżeli nie jest to stricte akademickie doświadczenie.
10. Październik: 52 książki
Choć zostaną jeszcze dwa miesiące do ukończenia tego wyzwania, w październiku chcę już trzymać rękę na pulsie. W tym roku poniosłam klęskę, bo skończyłam rok z 47 książkami na koncie, z czego kilka ostatnich to były nowele Prusa, jako próba oszukania samej siebie, ale i tak do magicznej granicy 52 tytułów nie dobiłam. Z drugiej strony, pisałam licencjat, więc przeczytanie "Władcy Pierścieni" i "Silmarillionu" w dwóch wersjach językowych po trzy razy, powinno zostać potraktowane jako bonus. W tym roku nie mam żadnych tego typu zobowiązań, więc 52 książki to minimum.
Wiadomość dla moich bliskich: bon do Empiku to zawsze najlepszy prezent. Oprócz kasy. Jeżeli chcecie dać kasę to wybieram kasę, ale poza tym, poproszę książki, książki i jeszcze raz książki.
11. Listopad: Skończenie książki
Tej, której szkic miał zostać ukończony w lipcu. Marzy mi się świętowanie Sylwestra 2016 ze świadomością, że mam napisaną książkę. Niekoniecznie wydaną, bo to osobna kwestia, ale chciałabym mieć takie poczucie, że dałam radę. Wydaje mi się, że potem napisanie każdej kolejnej jest już łatwiejsze, bo podczas tworzenia pierwszej łamie się mnóstwo własnych blokad psychicznych. Choćby nawet była beznadziejna, ale będzie skończona. Będzie można poprawiać, zmieniać, przeredagowywać, ale łatwiej pracować na jakimś materiale niż tworzyć z niczego. Byłoby fajnie.
12. Grudzień: Wolne
Grudzień to czas podsumowań. Ewentualnie, nadganiania zaległości, co w moim przypadku jest bardzo prawdopodobne. Wiem, że nie zrealizuję tego wszystkiego. Te plany, te marzenia, to jest maksimum. Nie wierzę za bardzo, bym skończyła książkę, znalezienie pracy to kwestia szczęścia, nowe umiejętności to nieustanna walka z lenistwem. Ale nawet maleńki krok do przodu to zawsze coś. W grudniu chcę po prostu być zadowolona z siebie. Chcę sprzątać mieszkanie, stroić dom, piec pierniczki, robić własnoręcznie prezenty, myśleć o bliskich i z optymizmem patrzeć już w nowy 2017 rok. Nawet jeżeli ktoś uzna to za pobłażanie sobie, nie chcę w tym roku bić rekordów, ale być szczęśliwa, wtedy wszystko będzie OK.
BONUS: Oczywiście, przez cały rok zdrowo się odżywiać. Pić więcej wody,bo ponoć to ułatwia spalanie tłuszczu, a i moja kosmetyczka twierdzi, że jestem odwodniona czego skutkiem są problemy z cerą. Być bardziej systematyczna. Więcej czasu spędzać wśród ludzi, a mniej na fejsie. Zacząć regularnie pisać na blogu. Częściej sprzątać w szafie. W ogóle, częściej sprzątać. Nie ścinać włosów pod żadnym pozorem. Odmawiać słodyczy. Dużo się uśmiechać, być uprzejmą, milszą, więcej dziękować. Bo w końcu: NOWY ROK, NOWA JA!